Piękny i gwałtowny. Spitfire
Andrzej Zaręba
2004-07-02, ostatnia aktualizacja 2004-07-02 19:01
Znane powiedzenie konstruktorów lotniczych: "To, co jest ładne, zazwyczaj też dobrze lata" świetnie pasuje do legendy II wojny światowej - samolotu myśliwskiego Spitfire
Człowiek gór, taternik, narciarz, dziennikarz i pilot myśliwski Tadeusz Schiele tak opisywał swój ulubiony samolot, na którym walczył podczas wojny:
"Spitfire'y stały nieregularnie ustawione, małe, silne, sinostalowe, błyszczące, całe z metalu, z dumnie zadartymi długimi, potężnymi silnikami, zadzierzyste w swej zgrabnej postawie. Śliczny, półkolisty zarys z lekka wygiętych krótkich płatów, mała, opływowa, błyszcząca przeciwpancernym szkłem kabinka, płynna linia kadłuba, regularny kształt sterów, małe, wąskie, chowane do płatów podwozie i groźne wyloty ośmiu karabinów maszynowych w krawędzi natarcia płatów - wszystko to tworzyło widok, od którego nie mogłem oderwać oczu. Spitfire był piękny".
Afekt, jakim autor tych pełnych pasji słów obdarzył martwy przedmiot, nazywany przez wojskowych "systemem uzbrojenia do walki powietrznej", może budzić zażenowanie u ludzi przywiązanych do bardzo wąskiego pojmowania pojęcia piękna. Nawet jednak kompletny laik na widok spitfire'a nie potrafi pozostać całkiem obojętny. Znane powiedzenie konstruktorów lotniczych: "To, co jest ładne, zazwyczaj też dobrze lata" świetnie pasuje do tego legendarnego myśliwca.
Ten wspaniały samolot powstał w umyśle jednego z przedwcześnie zmarłych geniuszy aerodynamiki - Reginalda Josepha Mitchella. Konstruktor przyszedł na świat 20 maja 1895 roku w rodzinie wiejskiego nauczyciela w Stoke-on-Trent w Anglii. Młody chłopak dorastał wraz z budzącym się lotnictwem i zamiast bawić się piłką, budował zawzięcie modele latających aparatów. Za Atlantykiem bracia Wright właśnie wyruszyli na podbój przestworzy. Mitchell szybko poszedł do pracy, nowa gałąź przemysłu, jaką było lotnictwo, wchłaniała każdy młody talent.
Od 1916 roku przyszły konstruktor związał się z firmą lotniczą Supermarine Aviation Works, w której już pozostał do końca życia. Ówczesne firmy lotnicze działały na podobnych zasadach jak jeszcze niedawno firma MacIntosh, która zrewolucjonizowała konstruowanie komputerów osobistych - żadnych względów dla akademickiego formalizmu. Swoboda twórcza i przygoda intelektualna wyznaczały granice działania. Dlatego samoloty zmieniały się w zawrotnym tempie i dosłownie z dnia na dzień były lepsze.
Mitchell okazał się, jak wielu konstruktorów lotniczych, prawdziwym artystą. Projekty rysował bardzo miękkim ołówkiem, a swoje wizje przekazywał kreślarzom. Dzięki temu, że firma była mała, a ludzie świetnie się znali, kreślarze byli w stanie odczytać właściwie intencje przełożonego.
W 1919 roku Mitchell, z nieodłącznym papierosem w kąciku ust, awansował na głównego konstruktora firmy Supermarine. Zespół odnosił następnie wielkie sukcesy, wygrywając kolejne nagrody w wyścigach o Puchar Schneidera. Był to w latach dwudziestych ubiegłego wieku odpowiednik dzisiejszej Formuły 1 - powietrzne wyścigi łodzi latających. Nie trzeba dodawać, że piękno tej imprezy i emocje z nią związane biją na głowę jakiekolwiek wyścigi samochodowe. Firma z dnia na dzień stała się sławna. Zdobyto doświadczenie w konstruowaniu lekkich i szybkich samolotów. Miało się to okazać bezcenne, bowiem wojsko żądało, by myśliwce były coraz szybsze. W 1934 roku Mitchell przystąpił do prac nad projektem przyszłego spitfire'a.
5 marca 1936 roku oblatywacz kpt. Summers wylądował po 20 minutach spędzonych w kabinie prototypowego spitfire'a. Był zachwycony. Samolot latał wyśmienicie. Niebawem, w czerwcu 1936 roku, na wysokości 5100 m samolot osiągnął prędkość 561 km/h. Reginald Mitchell był już wówczas ciężko chory na raka. Szczęśliwie obejrzał jeszcze swoją maszynę w locie. Wiedział, że samolot budzi uznanie brytyjskiego ministerstwa lotnictwa, uważał jedynie, że nazwa spitfire (czyli potocznie - nerwus) jest idiotyczna. Jak to jednak często bywa, idiotyczna nazwa świetnie się przyjęła. Mitchella choroba zmogła 11 czerwca 1937 roku. Nad Europą wisiały już groźby łazęgowatego frajtra Hitlera, którego Niemcy zrobili sobie wodzem.
Spitfire już przed wybuchem wojny budził zainteresowanie polskiego dowództwa lotnictwa. Jeden egzemplarz, zamówiony tuż przed wybuchem wojny, nie zdążył dotrzeć do Polski na czas. Polscy piloci zasiedli więc za jego sterami dopiero w bitwie o Anglię. Ten samolot stał się symbolem ducha przetrwania i oporu, jaki stawili Brytyjczycy (a wraz z nimi m.in. Polacy) nalotom Luftwaffe w sierpniu i wrześniu 1940 roku.
Spitfire
Polscy lotnicy używali spitfire'ów w różnych wersjach do końca wojny. W krakowskim muzeum znajduje się stosunkowo późna wersja tego samolotu, zasadniczo jednak nieróżniąca się zbytnio wyglądem od najdoskonalszego wcielenia, za jakie uważa się wersję Mark IX. Jest to samolot z amerykańskim silnikiem licencyjnym Packard Merlin 266 o mocy 1580 KM. Oznaczony jako L.F.Mark XVI miał obcięte końcówki skrzydeł. Był używany w końcowym okresie wojny do zadań wykonywanych na niskiej wysokości, między innymi do taktycznej pomocy wojskom lądowym po inwazji na Normandię. W takie maszyny było wyposażone 131. polskie skrzydło myśliwskie. Samolot w muzeum został niedawno pomalowany w barwy 308. dywizjonu "krakowskiego", w którego szeregach walczył cytowany na początku Tadeusz Schiele.
Dane techniczne:
* rozpiętość skrzydeł: 9,93 m
* długość: 9,54 m
* ciężar bojowy: 3402 kg
* prędkość maks. na wysokości 6705 m npm: 651 km/h
* pułap: 12 900 m
* maksymalny zasięg: 1580 km
* wznoszenie na wysokość 6000 m: 6,4 min
Za: Andrzej Morgała, "Polskie samoloty wojskowe 1939-1945", wyd. MON, Warszawa 1976
źródło : http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,42699,2162214.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz