Bronisław Komorowski
<<CHONOR>> PREZYDENTA <<KOMORUSKIEGO>
"Jak podało RMF 8 listopada , po 9 latach procesu sąd uniewinnił Romualda Szeremietiewa - byłego wiceszefa MON w rządzie Buzka , oskarżonego o dopuszczenie do tajemnic asystenta. Sąd uznał, że to nie Szeremietiew, ale ówczesny minister Bronisław Komorowski odpowiada za ochronę tajemnicy.
Tym samym Szeremietiew został uwolniony od winy we wszystkich zarzutach, jakie postawiono mu najpierw w mediach, a potem w prokuraturze. W 2001 r. w "Rzeczpospolitej" Bertold Kittel napisał, że asystent Szeremietiewa Zbigniew Farmus żądał od firm zbrojeniowych łapówek w imieniu szefa . Po publikacji Szeremietiew został zawieszony, a potem odwołany z MON na wniosek ówczesnego szefa resortu Bronisława Komorowskiego. W marcu tego roku Szeremietiew zarzucił Komorowskiemu, że zlecił on wtedy WSI jego inwigilację. Komorowski replikował, że to normalna rzecz, iż kontrwywiad "osłania" wielkie, wielomiliardowe przetargi, poddając szczególnej kontroli ludzi, którzy je organizują.
Do ostatniej chwili ważyła się sprawa przesłuchania Bronisława Komorowskiego przed sądem. Prowadzący proces sędzia Piotr Ermich kilka miesięcy temu wystąpił do Kancelarii Prezydenta z pismem, w którym zwracał się o wskazanie możliwości i terminu przesłuchania głowy państwa w tej sprawie. Niedawno do sądu nadeszła odpowiedź, podpisana przez sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta Krzysztofa Łaszkiewicza. Napisał on, że przesłuchanie prezydenta nie będzie możliwe wobec tego, że jest on "najwyższym reprezentantem władzy wykonawczej" mającym nadzór zwierzchni nad państwem i wobec zasady trójpodziału władzy.
W tym stanie rzeczy sąd zamknął proces i udzielił głosu stronom. Prokuratura wnosiła o uznanie Szeremietiewa za winnego i karę grzywny. Obrona wskazywała, że to nie Szeremietiew, lecz sam minister - czyli Bronisław Komorowski, a wcześniej Janusz Onyszkiewicz, odpowiadali za ochronę tajemnic w MON, bo tak stanowi ustawa o ochronie informacji niejawnych. Po godzinnej naradzie sąd uniewinnił Szeremietiewa , podkreślił też, że nie ma dowodów, by Szeremietiew kiedykolwiek polecił wydać Farmusowi jakiekolwiek tajne dokumenty.
Od początku wiedziałem jakie są fakty, że zarzut jest niesłuszny - mówił Szeremietiew po wyroku.
Dodał, że dziwi się, iż Komorowski jeszcze jest prezydentem. Dziwię się, bo sam mówił, że odejdzie z życia politycznego, jeśli okażę się niewinny, bo to dla niego sprawa honorowa - wyjaśnił."
źródło : Dr Romuald Szeremietiew : Komorowski powinien przeprosić
ŹródŁo:
http://www.polskatimes.pl...,.html?cookie=1
MARSZAŁKOWI HONOR ZACHOROWAŁ
Red. Monika Olejnik w TVN24 zapytała Bronisława Komorowskiego („Kropka nad i” 8 luty 2010) czy jednym z „haków”, na którym można powiesić jego jako kandydat na prezydenta nie będzie tzw. sprawa Szeremietiewa. Pan Bronisław dziarsko odparł, że to kłopot SLD (kandydata Szmajdzińskiego?). Bo chociaż Szeremietiewa uniewinniono to zarzuty prokuratura postawiła mu, gdy rządził Leszek Miller. A sam pan marszałek nie miał z tym nic wspólnego. Trochę mniej skromnie o swojej roli w tropieniu mnie Komorowski mówił w maju 2004 r. dziennikarzowi „Życia Warszawy”: „Zleciłem WSI objęcie działaniami Zbigniewa F. (asystenta wiceministra) i Romualda Sz.”.
Sięgnąłem do archiwum i odnalazłem tekst z którego wynika, że jednak można mieć wątpliwości, czy Komorowski ma prawo do tej „niewinności”. „Gazeta Wyborcza” nr 167, z dnia 19/07/2001 Tematy dnia, str. 2 Ryszard Holzer Chora obrona Ostatnie wydarzenia w Ministerstwie Obrony świadczą, że sytuacja w tym resorcie jest chora. Oto przebieg choroby:
najpierw minister nie jest w stanie odwołać wiceministra;
rozpoczyna więc jego inwigilację;
"Rzeczpospolita" oskarża wiceministra i jego asystenta o korupcję; w spektakularnej akcji z użyciem śmigłowca na płynącym do Szwecji promie UOP aresztuje asystenta wiceministra; wreszcie sam wiceminister zostaje odwołany.
A na koniec tego cyrku okazuje się, że WSI nie ma żadnych dowodów, które świadczyłyby o przestępstwach popełnionych w pionie Szeremietiewa. Po co więc była cała zabawa? Tylko po to, żeby minister pozbył się wiceministra?
Bronisław Komorowski twierdzi, że decyzje podjął świadomie i gotów jest ponieść konsekwencje. Normalnie w takiej sytuacji jedyna możliwa konsekwencja to dymisja. Ale po tym, co się dzieje w ostatnich dniach w rządzie, słowo "dymisja" ulega gwałtownej dewaluacji.
Jak widać nie jest to żaden „hak” z wrażych czeluści BBN, ale artykuł z GW, którą trudno podejrzewać o wrogość do Komorowskiego. Podkreślam te zdania: „Bronisław Komorowski twierdzi, że decyzje podjął świadomie i gotów jest ponieść konsekwencje. Normalnie w takiej sytuacji jedyna możliwa konsekwencja to dymisja.”
Pamiętam konferencję prasową Komorowskiego, na której bronił swojej decyzji w sprawie akcji na Bałtyku dla zatrzymania Zbigniewa Farmusa i usunięcia mnie z MON. Mówił, że wprawdzie WSI nie znalazło dowodów moich przestępstw, ale prokuratura już przeszukała sejf w moim gabinecie, będzie śledztwo i będą dowody. Wtedy zapytano go, a co się stanie, jeśli okaże się, że jestem niewinny. Komorowski odparł, że to będzie oznaczało koniec jego kariery politycznej. Podkreślił, że jako człowiek honoru inaczej nie będzie mógł postąpić.
Można wnosić, że choroba, w 2001 r. trawiąca „obronę”, teraz zaatakowała „honor” pana marszałka. I dlatego tylko, niepomny dawnych deklaracji, zgłasza aspiracje do prezydentury.
I jeszcze PS. Komorowski twierdził w TVN24, że w sprawie zatrzymania Farmusa miał rację. Skazano go na 2,5 roku więzienia, a Farmus nie złożył odwołania od tego wyroku. Komorowski mija się z prawdą. Farmus złożył odwołanie i czeka na rozprawę. Do tego Trybunał Sprawiedliwości w Strasburgu uznał zasadność skargi Farmusa na postępowanie polskiego wymiaru sprawiedliwości i państwo polskie będzie musiało mu wypłacić odszkodowanie. To też zasługa Komorowskiego, który kazał w lipcu 2001 r. Farmusa na Bałtyku łapać.
ŹródŁo:
http://szeremietiew.blox....zachorowal.html
HONOR - ANACHRONIZM!
W dniu 8 listopada 2010 r. sąd rejonowy dla Warszawy Śródmieście wydał wyrok uniewinniający mnie od zarzutu złamania ustawy o ochronie informacji niejawnych. Sędzia w uzasadnieniu do wyroku stwierdził, że ustawa jako odpowiedzialnego za ochronę tajemnicy wskazuje „kierownika jednostki organizacyjnej”. Z Regulaminu MON wynika, że tylko ministrowi obrony podlegały służby ochraniające tajemnice. W MON doszło do uchybień, ale odpowiadał za to minister Komorowski, a nie jego pierwszy zastępca Szeremietiew. Po słowach sędziego stało się jasne, dlaczego świadek Komorowski wzywany kilka razy nie stawił się w sądzie.
W czasie ogłoszenia wyroku na sali był jeden dziennikarz z PAP. W mediach ledwie wspomniano, że zostałem uniewinniony. „Rzeczpospolita” zapomniała, że oskarżano mnie „śladem jej publikacji”. Jedynym pismem, które poprosiło mnie o komentarz był „Najwyższy Czas”(nr 47/2010).
http://nczas.home.pl/wazn...-komorowskiego/
Honor prezydenta Komorowskiego?
Jak Pan zareagował? Po 9 latach uniewinnienie
Gdyby prokuratura zbadała rzetelnie zarzuty, to nie byłoby aktów oskarżenia i procesów. Ogłoszenie przez media, że „wiceminister obrony Romuald Sz.” jest podejrzany o łapownictwo było strasznym upokorzeniem. W całym moim życiu nie było przykładów wskazujących bym miał - mówiąc kolokwialnie – „lepkie ręce”. W okresie PRL należałem do nielicznego grona działaczy niepodległościowych. Za to byłem represjonowany i spędziłem kilka lat za kratami jako więzień polityczny. Moje nazwisko jest w encyklopediach, słownikach i na kartach najnowszej historii Polski. A moi koledzy w rządzie AWS uznali, że jestem kryminalistą. Nikt z tzw. decydentów nie zastanowił się nad wiarygodnością oskarżeń. Nie tylko zostałem zhańbiony fałszywymi oskarżeniami i usunięty z MON, ale uruchomiono na wielką skalę wymierzone we mnie działania prokuratury i tajnych służb. O tym media szeroko informowały opinię publiczną. Osoby znaczące w mediach i w państwie prawie bez wyjątku zachowały się fatalnie.
Skierowano przeciw Panu, 9 lat temu, ostrą nagonkę w mediach.
Naganiaczami byli dziennikarze „Rzeczpospolitej” Anna Marszałek i Bertold Kittel. Gazeta ukazywała na mnie jako osobnika umoczonego w aferze korupcyjnej w MON. To był stały motyw – lista tekstów na mój temat jest imponująca. Przy czym dziennik podkreślał z dumą, jak to „śladem jego publikacji” spotykają mnie kolejne zarzuty. Redakcyjny dostojnik w komentarzu „Dymisja pod presją” (11 lipca 2001 r.) stwierdzał: „Wczoraj premier zdecydował o jego odwołaniu. Jest to powód do satysfakcji.” Dodawał z troską, że gdyby nie demaskatorskie teksty dziennikarzy, to pewnie „jego”, czyli mnie, nikt by z MON nie odwołał. A jako dobry obywatel podkreślał: „Wolelibyśmy jednak, aby na coraz częstsze przypadki korupcji na wszystkich piętrach władzy reagowały powołane do tego służby. Dziennikarskiej satysfakcji mielibyśmy wtedy mniej, ale obywatelskiej - znacznie więcej.” Charakterystyczne, że do dziś „Rzeczpospolita” nie wie jak się zachować. Wspominane „cyngle” nie pracują już w „Rzepie”, zmieniło się kierownictwo Redakcji, a mimo to nikt tam nie zdobył się na słowo przepraszam. Przy tym trzeba wyróżnić szczególny przypadek pt. Anna Marszałek pracującą dziś w gazecie „Dziennik”. Nie tylko dlatego, że sławna dziennikarka śledcza „odbierała nagrody za Szeremietiewa”. Ona nadal twierdzi, że pisała prawdę, a wyroki uniewinniające to efekt nieudolności prokuratury. Według niej: „Prokuratura spaprała akt oskarżenia”.
źródło : http://www.youtube.com/watch?v=Niekz62mSok&feature=related
Z MON odwołał Pana były szef resortu Bronisław Komorowski, jak dziś traktuję Pan tę postać?
Komorowski odegrał w aferze rolę kluczową. Z jego książki („Prawa strona życia”, Warszawa 2005) dowiedziałem się, że kiedy w 2000 r. obejmował stanowisko ministra to chciał się mnie z MON pozbyć. Premier Buzek mu wyjaśniał, że to niemożliwe bowiem za mną murem stoi przemysł obronny. Ja początek naszej współpracy zapamiętałem inaczej. Myślałem o dymisji. Wtedy Bronek zaprosił mnie na rozmowę. Przekonywał, że moje odejście zaszkodzi wizerunkowi rządu. Zapewniał, że chce ze mną współpracować. Wspominał - „jesteśmy z tego samego obozu politycznego, a teraz wspólnie możemy reformować wojsko.” Czy Komorowski mówił prawdę w rozmowie ze mną, czy odpowiadając na pytania Marii Wągrowskiej w publikacji z 2005 r.? Jeśli nie chciał ze mną współpracować to powinien był zgodzić się na moją dymisję. A gdybym jej nie złożył to mógł wystąpić do premiera o odwołanie mnie. Premier Buzek zaakceptowałby jego wniosek. Tymczasem deklarował wolę współdziałania i wiarołomnie starał się ograniczać moje kompetencje, np. odebrać podporządkowane mi departamenty. A kiedy to się nie udawało wziął do pomocy WSI.
Pisał Pan, że minister Komorowski zlecił inwigilowanie Pana przez WSI. Coś wyjaśniło się w tej sprawie?
Rzeczywiście to Komorowski wydał polecenie kontrwywiadowi WSI. Sam to potwierdził. W wywiadzie dla „Życia Warszawy” w 2004 r., mówił że wydał WSI polecenie „objęcie działaniami wiceministra Romualda Sz.” Tłumaczył, że skoro nadzorowałem przetargi, to on zlecił osłonę kontrwywiadowczą mojej osoby. Osłona kontrwywiadowcza tak jednak różni się od tego co robiło WSI, jak zwykłe krzesło odróżnia się od krzesła elektrycznego. „Gazeta Wyborcza” 19. lipca 2001 r zamieściła komentarz „Chora obrona”: „Ostatnie wydarzenia w Ministerstwie Obrony świadczą, że sytuacja w tym resorcie jest chora. Oto przebieg choroby: najpierw minister nie jest w stanie odwołać wiceministra; rozpoczyna więc jego inwigilację: „Rzeczpospolita” oskarża wiceministra i jego asystenta o korupcję; w spektakularnej akcji z użyciem śmigłowca na płynącym do Szwecji promie UOP aresztuje asystenta wiceministra; wreszcie sam wiceminister zostaje odwołany. A na koniec tego cyrku okazuje się nie ma żadnych dowodów, które świadczyłyby o przestępstwach popełnionych w pionie Szeremietiewa. Po co więc była cała zabawa? Tylko po to, żeby minister pozbył się wiceministra? Bronisław Komorowski twierdzi, że decyzję podjął świadomie i gotów jest ponieść konsekwencje. Normalnie w takiej sytuacji jedyna możliwa konsekwencja to dymisja.”
Bronisław Komorowski stwierdził, że jeśli Pan zostanie uniewinniony, wycofa się z polityki, bo to sprawa honorowa. Dotrzyma słowa?
Po wybuchu afery Komorowski pytany na konferencji prasowej o efekty działań WSI powiedział: „mam wiedzę, nie mam dowodów”. Wtedy dziennikarze zapytali go co zrobi, jeśli okaże się, że jestem niewinny. Odparł, że będzie to oznaczało kres jego politycznej kariery. Podkreślił, iż zdaje sobie sprawę, że podjął trudną decyzję i jeśli nie ma racji, to jako człowiek honoru straci prawo do sprawowania urzędów państwowych. Nie chcę być surowy wobec pana prezydenta, jednak skoro słyszałem jak wytykał innym brak honoru, to mam prawo zapytać w jakim stanie jest jego honor. W moim ostatnim procesie Komorowski miał zeznawać jako świadek. Pamiętając jak w kampanii wyborczej Komorowski wręczał Kaczyńskiemu tekst konstytucji miałem zamiar zrobić coś podobnego. Chciałem wręczyć Komorowskiemu "Kodeks Honorowy Boziewicza". Niestety nie stawił się na wezwanie sądu.
Do ostatniej chwili ważyła się sprawa przesłuchania Bronisława Komorowskiego przed sądem. Czy powinien zostać przesłuchany?
Miał być przesłuchany w moim procesie jako ostatni świadek 17 czerwca 2010 r. Nie stawił się w sądzie. Przesłał pismo w którym prosił, aby rozprawa odbyła się w innym terminie. Sugerował odległą datę 30 sierpnia 2010 r. Sąd przychylił się do prośby. Jednak 30 sierpnia znowu go nie było. Kancelaria prezydenta nie wiedziała (sic!) gdzie się znajduje i nie miała żadnych informacji dlaczego nie stawił się w sądzie. Na kolejny termin wyznaczony przez sąd przysłano z kancelarii pismo informujące, że prezydent jako przedstawiciel władzy wykonawczej nie może stawić się, bo to naruszyłoby zasadę równowagi władz. Tymczasem przesłuchanie Komorowskiego byłoby istotne bowiem z uzasadnienia uniewinniającego mnie wyroku wynika, że w MON doszło do naruszenia ustawy o ochronie informacji niejawnych, za co odpowiedzialny jest ówczesny minister ON.
Co wynika z uzasadnienia wyroku Sądu?
Prokuratura powinna z urzędu ścigać podejrzanego popełnienia czynu zabronionego. Jednak podejrzanym jest prezydent RP. Jeśli wg jego kancelarii prezydent nie może występować przed sądem w roli świadka, to jakże by mógł znaleźć się tam jako oskarżony?
Czy będzie Pan podejmował jakieś kroki związane z „odpowiedzialnością polityczną”, którą Pan poniósł? Wszak cała sprawa wyłączyła Pana z życia politycznego na kilka lat.
Startuję w wyborach na prezydenta Warszawy jako kandydat niezależny. Wkrótce będę wiedział na ile udało mi się odrobić stracone lata i obudować pozycję w sferze publicznej.
ŹródŁo:
http://szeremietiew.blox....nachronizm.html
PROFESOR ROMEK I DOKTOR BRONEK
Udzieliłem wywiadu dla „Super Expressu” na temat stosunku kandydatów na prezydenta do wojska, bezpieczeństwa narodowego, obronności. Redkacja zatytułowała moją wypowiedź: „Kaczyński skuteczniej obroni Polskę”. W kilka dni po ukazaniu się wywiadu na elektronicznej stronie SE mogłem przeczytać wypowiedzi związane z moim tekstem. Obok kilku merytorycznych uwag pojawił się głos, wnosząc z treści zwolennika/zwolenniczki Bronisława Komorowskiego (z podanego pseudonimu nie można ustalić płci). Nie było w nim odniesienia się do treści moich wypowiedzi. Gazeta została zbesztana, a nazywanie mnie profesorem.
„Prof. Romuald Szeremietiew: Kolejny IDIOTYZM naczelnego SE!!! Kto, kiedy nadał ten zaszczytny tytuł Szeremietiewowi??????????????. Niech naczelny SZMATŁAWCA poda łaskawie: Dz. U nr ………z dnia………..o nadaniu tytułu! Nauczyciel akademicki, to nie to samo, co profesor tytularny! Profesor?, na KUL, czyli tam, gdzie J. Kaczyński dał pokaz znajomości słów HYMNU państwa, którego był premierem!
Dziennikarz w rozmowie tytułował mnie profesorem i rzeczywiście nie jestem tzw. profesorem belwederskim. Nie mam tytułu nadanego przez prezydenta RP. Jestem tylko doktorem habilitowanym, czyli samodzielnym pracownikiem naukowym, dyrektorem Instytutu Prawa oraz wykładowcą KUL. Na umowie o pracę napisano, że jestem zatrudniony na stanowisku „profesora nadzwyczajnego”. W Polsce mamy obok profesorów "prezydenckich" także profesorów uczelnianych. Ten drugi przestaje nim być, gdy zwolni się z pracy. Dziennikarz zwracający się do mnie „panie profesorze” nie uchybił więc w niczym. Mógł tak mówić.
Wróćmy jednak do stopni i tytułów interesujących zwolennika(czkę) pana Komorowskiego. W 1994 r. zapisałem się na seminarium doktoranckie w Akademii Obrony Narodowej. Ustaliłem z promotorem temat pracy: „Kierowanie obronnością Rzeczypospolitej Polskiej”. Zacząłem uczęszczać na wykłady Podyplomowego Studium Operacyjno – Strategicznego, co było jednym z wymogów dopuszczenia do obrony pracy. Przypadkowo spotkałem Komorowskiego i powiedziałem mu, że pracuję nad doktoratem. Zainteresował się tym i zapytał, czym mógłby też zapisać się na seminarium do mojego profesora. Profesor chętnie go przyjął.
W czerwcu 1995 r. miałem pracę gotową. Zdałem egzaminy dopuszczające i odbyła się obrona publiczna pracy. Zaprosiłem na nią Komorowskiego. Miałem ciężką przeprawę. Zostałem zasypany pytaniami z sali. Okazało się, że była grupa pracowników AON, byłych „uczonych” z Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego, którzy chcieli unicestwić mój doktorat. Obroniłem się, ale było bardzo ciężko.
Po pewnym czasie spotkałem mojego profesora i zapytałem kiedy jest planowana obrona pracy Komorowskiego. Okazało się, że po obejrzeniu mojej obrony Bronek nie zjawił się więcej na seminarium.
W 1999 r. znajomy namówił mnie na przygotowanie pracy habilitacyjnej. Początkowo miałem wątpliwości, czy powinienem to robić skoro zajmowałem stanowisko ministerialne w MON. Habilitację składałbym w AON, która była podporządkowana ministrowi obrony. Wytłumaczono mi, że stopień nadaje komisja państwowa, a Akademia będzie tylko kimś w rodzaju listonosza. Po zaakceptowaniu przez radę wydziału przekaże moją pracę do komisji. Komisja oceni pracę, mój dorobek naukowy i w tajnym głosowaniu zdecyduje. Znajomy profesor mówił, że wojsko nie ma żadnych liczących się wpływów w tej komisji, a zasiadająca w niej profesura zwykle patrzy krzywym okiem na ministrów usiłujących uzyskać habilitację. Dodał – jesteś prawicowcem, a w komisji tak raczej czerwono. Nie zdziwię się jak cię odrzucą.
Napisałem pracę habilitacyjną „Bezpieczeństwo Polski w XX wieku”. Recenzentami byli trzej wybitni znawcy zagadnienia. Rada wydziału zaaprobowała większością głosów moją rozprawę. W lutym 2001 r. komisja w tajnym głosowaniu nadała mi stopień doktora habilitowanego.
W tym samym czasie ukazała się na rynku wydawniczym ogromna księga: „DZIESIĘCIOLECIE POLSKI NIEPODLEGŁEJ 1989-1999”. Byłem autorem jednego z zamieszczonych tam tekstów więc dzieło trafiło do mnie. W dziale autorów znalazłem swój biogram i był także biogram mojego ówczesnego przełożonego Komorowskiego. Brzmiał on tak:
Bronisław Komorowski, dr nauk humanistycznych, minister obrony narodowej; poseł na sejm w latach:1990-1993 – podsekretarz stanu w MON, członek Unii Demokratycznej, 1994-97 – członek prezydium Rady Krajowej Unii Wolności, 1997-1998 sekretarz generalny Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, od 1998 r. członek Zarządu Krajowego SKL.
Pojechałem na Klonową, gdzie miał swoje biuro minister Komorowski. Powiedziałem, że mam do niego pretensję. Ja go zaprosiłem na obronę mojej pracy, a on na obronę swojej nie. Bronek wiedział o co mi chodzi. Zmieszany zaczął tłumaczyć, że obrona będzie wkrótce i na pewno mnie zaprosi, a redaktorzy księgi (Waldemar Kuczyński i Małgorzata Niezabitowska) trochę pośpieszyli się i awansem napisali mu przy nazwisku „doktor”. W lipcu wybuchła „moja” afera korupcyjna, minister Komorowski wyrzucił mnie z MON i na obronę doktoratu nie zaprosił. Mimo to co pewien czas zaglądałem na jego sejmową stronę internetową. Tkwiła tam niezmiennie informacja, że jest magistrem historii.
Przed rokiem rozmawiałem z jednym z profesorów AON. Opowiedział mi jaki kłopot sprawiłem komendantowi Akademii moją habilitacją. Podobno minister Komorowski ostro potraktował komendanta wygłaszając pretensje, że jego zastępca Szeremietiew zdobył w AON doktorat i habilitacje, a on, minister, ciągle jest magistrem. Komendant, był nim gen. Bolesław Balcerowicz, miał zapewnić Komorowskiego, że to naprawi. Rzeczywiście częściowo słowa dotrzymał. Po zakończeniu kadencji sejmu miałem prawo wrócić do pracy do poprzedniego miejsca zatrudnienia. Przed posłowaniem pracowałem w AON. Komendant musiał więc mnie zatrudnić. Zwolnił natychmiast, jak tylko skończył się okres gwarantowany przez ustawę. Zrobił to - jak mnie informował w piśmie - z powodów oszczędnościowych. Komorowski zaś znowu został zapisany na seminarium doktoranckie i wg mojego znajomego dostał nawet „wsparcie” jakiegoś pracownika AON w tworzeniu pracy. Po ośmiu latach go skreślono. Pracy nie było. A doktorant powinien zakończyć pracę nad doktoratem nie później niż w siedem lat.
Niedawno Komorowski opowiadał wyborcom, że pracę magisterską napisał w 11 dni.
Na koniec - czy byłbym ścigany za „profesora” przez zwolennika Komorowskiego, gdybym mówił, że jego faworyt skuteczniej obroni Polskę?
Foto : Stalówka .net
ŹródŁo: http://szeremietiew.blox....tor-Bronek.html
źródło : Forum(Łysakomania)
Szeremietiew: Komorowski musi mieć wyrzuty sumienia
Szeremietiew o Komorowskim: - Nie mogę żądać przeprosin od kogoś, kto nie odczuwa takiej potrzeby
"Super Express": - Twierdzi pan, że Bronisław Komorowski miał kontakty z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi i dlatego zdymisjonował pana z resortu obrony narodowej. Kandydat na kandydata Platformy na urząd Prezydenta RP odbija piłeczkę i mówi, że wcześniej nie podnosił pan takich zarzutów, a teraz "włączył się pan w kampanię zwalczania kandydatów PO".
Romuald Szeremietiew: - To nieprawda. O sprawie powiązań Komorowskiego z WSI mówiłem wiele razy od lipca 2001 roku, gdy zostałem odwołany ze stanowiska wiceministra obrony narodowej. Każdy, kto jest zainteresowany tematem, znajdzie to w moich wypowiedziach z ostatnich lat. Jednak dopiero teraz wszyscy się tym zainteresowali. Marszałek Komorowski również, bo wcześniej to ignorował. Wiedziałem, że kampania prawyborcza w PO to dobry moment na moje wystąpienie. Ale nie jest moją zasługą ani winą, że tak krytycznie ono zabrzmiało.
Patrz też: Pierwsze starcie Sikorski - Komorowski wygrał... Palikot
- Komorowski mówi również, że jeśli WSI miały jakieś informacje o podejrzanych zachowaniach w resorcie, należało roztoczyć "opiekę" nad odpowiednimi osobami. On sam podpisał zgodę na taką kontrolę. Czy mówiąc w ten sposób, nie ustawia się na pozycji osoby niezaangażowanej w całą sprawę i czy ma do tego prawo?
- Nie ma prawa. Byłem drugą osobą w MON, a nie jakimś urzędnikiem, który coś kombinował na boku. Jeśli minister Komorowski otrzymał od służb informacje na mój temat, powinien był od razu mnie zdymisjonować. Ale tego nie zrobił. Proszę sobie wyobrazić, że oficerowie wywiadu kontrolują drugą osobę w ministerstwie, zastępcę ministra. Przecież ja również byłem ich formalnym przełożonym! Taka sytuacja godzi w autorytet instytucji publicznych. Nie mam nic przeciwko temu, żeby mnie badano, ale tylko wtedy, gdy nie sprawuję funkcji publicznej. Pamiętam słowa Komorowskiego, gdy mnie odwoływał: "Mam wiedzę, nie mam dowodów". Pytam więc - co to była za wiedza, skoro sprawa zakończyła się moim uniewinnieniem?
- Komorowski broni się mówiąc, że gdy przygotowywane są wielomilionowe przetargi, to rzeczą naturalną jest kontrolowanie ludzi odpowiedzialnych za nie. I dodaje, że jego też kontrolowano w takich sytuacjach.
- Tak? A czy wiedział, że go kontrolowano? Kto mu zarządził kontrolę? Premier Buzek?
- Dlaczego mówi pan, że Komorowski nie ma moralnego prawa kandydować na prezydenta?
- Gdy mnie odwoływał, nawet dziennikarze mówili, że kiedyś zarzuty wobec mnie okażą się nieprawdziwe i że pozostanę człowiekiem niewinnym. Komorowski odpowiedział mniej więcej tak: "Podjąłem bardzo trudną decyzję i zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na mnie ciąży. Jeżeliby się okazało, że Szeremietiew jest niewinny, będzie to oznaczało koniec mojej kariery politycznej, bo jako człowiek honoru nie będę mógł pełnić funkcji publicznej".
- W wywiadzie dla "Polski" sugeruje pan, że Komorowski mógł ulec lobbystom zainteresowanym przetargami zbrojeniowymi. Zakładając, że zostanie prezydentem, może mieć to wpływ np. na bezpieczeństwo państwa?
- Sytuacja jest dwuznaczna. Nie chcę jednak snuć tego typu rozważań, bo one łatwo zmieniają się w insynuacje.
Patrz też: Prawybory w PO: Bili się młotkiem, radiem i pelargoniami
- Czy oczekuje pan jakiegoś rodzaju kary dla marszałka Komorowskiego za to, że pana bezpodstawnie zdymisjonował?
- Tego nie należy rozpatrywać na gruncie prawa karnego, ale etyki. To kwestia jego sumienia. Jako człowiek religijny musi mieć wyrzuty sumienia. To dostateczna kara i żadnej innej nie oczekuję.
- Żadnych przeprosin?
- Nie mogę żądać przeprosin od kogoś, kto nie odczuwa takiej potrzeby.
- A może to nie tylko kwestia sumienia, ale i jego wiarygodności jako polityka?
- To już pytanie do wyborców. Ja na niego nie będę głosował.
Romuald Szeremietiew
Były minister obrony narodowej, profesor Krakowskiej Szkoły Wyższej i KUL
Źródło: Super Express
Autor : "Andruch"
http://andruch.blogspot.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz